Dobrze, ze psy nie jeżdżą metrem...





...powiedział pewnego pięknego dnia Tygrysek do Najlepszej z Żon. Ale o co chodzi? Co do zasady, na pozór Paryż ma rozwiązaną kwestię transportu dość dobrze. Jest metro, można nawet nim dostać się z punktu A do punktu B (a nawet C) w miarę punktualnie i szybko. Są autobusy, RERy i inne udogodnienia wspomagające przemieszczanie się w czasoprzestrzeni. O tym wszystkim miodek jeszcze napisze. Dzisiejszy post jest o czym innym. Dzisiaj miodek napisze o rozwiązywaniu problemów.



miodek ma wrażenie, że Francuzi nie lubią rozwiązywać problemów u podstaw. Lubują się w szukaniu winnych, rozmawianiu (o tak – rozmawianie to ulubiona rozrywka ludności zamieszkującej te ziemie) o problemach i czasami szukania rozwiązania. Pamiętajmy, że pomiędzy szukaniem a znalezieniem jest duża różnica. Tak więc postawa tubylców jest trochę inna i zmierza do tego, że rozwiązanie problemu albo nie ma sensu (tak się miodkowi wydaje) albo miejscowa ludność przyzwyczaja się do istniejącego problemu – wtedy niejako problem przestaje być problemem, tak więc też jest to jakieś jego rozwiązanie.



O co chodzi z psami i metrem? Każdy przeciętny (znany miodkowi) człowiek spoza wspaniałego miasta myśli o Paryżu jako o czymś wspaniałym, romantycznym, błyszczącym, no po prostu czymś fajnym. miodek miał na to pewne określenie (zanim tu zamieszkał) – trę dupę o trotuar (należy to wymawiać tak trochę z francuska – wtedy to ma sens). No więc w tym sens. Trotuar, zwany powszechnie chodnikiem, jest w całym Paryżu usłany produktami psiej przemiany materii. Tygrysek, lat 6, jest dzieckiem spontanicznym, ciekawym świata, często zamyślonym i zawieszonym we własnym świecie. Najlepsza z Żon, często idąc z Kulką w wózku i Tygryskiem u boku mówi do niego „uważaj kupa”. Idąc powtarza to co kilka minut. Właściwie nikt z tym problemem nic nie robi. Kupy leżą, rozkładają się, ludzie chodzą. miodek naprawdę nie wie, jak przeciętny Paryżanin jest w stanie nie stanąć na minie poślizgowej – być może zaopatrują się w specjalne buty wyposażone w detektory w postaci radarów, sonarów, czujników na podczerwień sterowanych specjalną aplikacją z Iphone’a (pewnie dlatego buty są tu takie drogie). 



...miodek takich butów nie ma...



Innym przykładem na francuskie rozwiązywanie problemów było lato w roku 2003. Było naprawdę gorące – wskutek upałów zginęło bardzo dużo osób, szczególnie osób starszych – oficjalne komunikaty wspominają o ok 15 tysiącach ofiar. Większość ofiar to były osoby starsze – umierały w swoich mieszkaniach, nikt tego nie zauważał, bo nikt się tymi osobami nie zajmował. Po wszystkim rząd francuski zdecydował, że w takim razie trzeba coś zrobić. Francuskie prawo pracy przewiduje naprawdę dużo dni wolnych. Uzbierali sobie tego całe mnóstwo, najlepiej jest w maju. Co tam długi weekend, zróbmy sobie trzy długie weekendy.  No więc po pewnej konstatacji rząd podjął decyzję, każmy francuzom przychodzić w jeden dzień, który jest wolny i im za to nie płacić (kto daje i odbiera...) – w ten sposób uzbieramy trochę pieniędzy. Oczywiście ostateczna decyzja jest po stronie pracodawcy – ciekawe jaka ona jest. No w każdym razie to pokazuje francuski model rozwiązywania problemów, zgodnie z zasadą pourquoi faire simple, quand on peut compliquer. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz